Wydarzenia i zwyczaje

Pięć, dziesięć, piętnaście... lat. Kiedy po piątym Konkursie Teatrów Ogródkowych zadałem pytanie, czy ma trwać, czy okaże się efemerydą, nie wierzyłem chyba, że tak naprawdę mój czas, moje życie, kwadrans wieku zwiąże się z tymi, jak go wszyscy przekręcają "przyogródkowymi działkami".
Cóż, taka działka przypadła mi w Melpomeny podziale. Taki afrodyzjak. Taka publiczna dola.
Bo publiczność, widownia, wasze spotkania i oczarowania są jedynym powodem zaistnienia tych miejsc, które z Lapidarium, poprzez Gwiazdeczkę, Dziekankę, Mariensztat i Dolinę Szwajcarską przyprowadziły nas na Frascati.
Pięć, dziesięć, dwadzieścia, czterdzieści tysięcy widzów. W takim tempie przybywało publiczności Teatru Ogródkowego w latach 2002, 2003, 2004, 2005. Ale czy ta instytucja będąca wynikiem kompromisu przyjaźni i polityki tzw. IV Rzeczpospolitej ma coś jeszcze wspólnego z tą obywatelską i entuzjastyczną III RP a Najjaśniejszą?!
Wszystko się zmieniło. Zawrotne kariery. Łagodny bibliotekarz staje się Kanclerzem, wokół mnie twórcy koncernów medialnych, innym wyrosły drukarnie. Pobudowane Multikina, a przy nich szczęściarze zaczynają stawiać ślizgawki...
My, tułacze spod parasoli Lapidarium, pod płócienny dach Gwiazdeczki po siedmiu latach dochrapaliśmy się drewnianej estrady w Dolinie Szwajcarskiej i bazarowych daszków dla publiczności. Na 10. Konkursie pojawiły się dziesięciokątne altany, by po piętnastu latach rozkwitnąć i pysznić się na Frascati sceną, która jest istnym cackiem warszawskiego pejzażu.
Piękne. Tak dużo! Ale jakież to kruche! Podmuch wiatru, odmowa dotacji, zmiana urzędnika może sprawić, że nie dotrwamy kolejnego lata.
Ale zapominam o tym, gdy tu Państwa spotykam!

Tych, którzy trwają przy nadziei:
W beretach grają w szczerym polu
Tych, co nie bali się zawiei
I nie spisują protokołów.

Przybywacie i wracacie! Zachęcają was Wydarzenia, a przywiązują Zwyczaje.
Wydarzenia zazwyczaj są jednorazowe. Może zaprosimy kiedyś na koncert jakąś Ingrid, ustawimy scenę na środkowym tarasie (uzyskamy zgodę na zakłócenie tzw. osi widokowej) i tłumy będą na to patrzyły. Zjawi się telewizja i wielką będziemy mieć reklamę. Może Komedia Francuska, którą widywałem w podparyskim Suresnes i w naszym Teatrze Narodowym, zagra kiedyś na Frascati z Andrzejem Sewerynem (i on swego czasu gościł w Teatrze Ogródkowym jeszcze na Mariensztacie). Nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Na pewno jeszcze w tym roku 15 sierpnia zaprosimy tu Szanownych Państwa, a może i przedstawicieli Państwa Polskiego, na wysłuchanie cudownej "Małej Mszy Radosnej D-moll", napisanej przez członka jury XV KTO Jerzego Derfla.
Liczę, że będą nas tu wtedy tysiące. Bo to będą jednorazowe, wyjątkowe wydarzenia. Potrzebujemy na nie pieniędzy i reklamy.
Rytuał zaś i zwyczaj, który udało nam się wytworzyć, któremu udało się wszczepić duszę żyje już swoim własnym pędem i nie da się zatrzymać. Widzę jeszcze te trzy, mijające mnie kilka dni temu, panie, sprowadzające koleżankę po głównych schodach Frascati i jej okrzyk "jak tu pięknie, że ja tu nigdy nie byłam". I widzę tę panią tu już bardzo często, widzę w niej uczestniczkę naszego Letniego Rytuału.
Zwyczaj, jak każdy, wymaga opisania. Nasz zwyczaj to codzienność. To rytm. Od piętnastu lat rytmicznie przez cztery letnie miesiące odbywał się Konkurs Teatrów Ogródkowych. Tradycję uświęciły lata: już zawsze w poniedziałek. Pierwszy raz z codziennością zmierzyłem się pięć lat temu podczas jubileuszu dziesięciolecia w Dolinie Szwajcarskiej. Przybyliście tam państwo licznie. A ja do dziś liżę finansowe rany... Ale jak powiada wspomagająca nas dziś scenograficznie Izabella Konarzewska, nie jeden zbankrutował na teatrze!
Od trzech lat gramy codziennie, rytmicznie - różne uprawiając formy. W istocie zawsze teatralne, jeśli przyjąć, że od greckiego thea (widzenie) teatr jest zbiorowym oglądaniem. A dla mnie miejscem spotkania, w którym w poniedziałki prezentujemy sztukę dramatyczną, we wtorki theatron zmienia się w odeon i śpiewamy w ogrodach, środy są epikurejskie, poświęcone myśli: piosence autorskiej, czyli bardom przybywającym do Stanisława Klawego, radiowym reportażom Ireny Piłatowskiej i Janusza Deblesema, jubileuszom i literackim biesiadom Marcina Wolskiego i Marka Ławrynowicza ze Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, a także politycznej satyrze Marka Majewskiego. W czwartki królować będzie Terpsychora, tańczymy także z tymi Gwiazdami, które, jak Asia Jabłczyńska, wykluły się w Domu na Smolnej i jeszcze na Hożej. Piątki z Satyrami, którym przewodzi Stanisław Klawe, soboty z kapelami "dworskimi", jak swoją grającą na dworze od lat Orkiestrę z Chmielnej (co ostatnio zeszła do pasażu Śródmiejskiego i reklamuje nas spod ziemi), Janusz Mulewicz nazywa. Wreszcie zwieńczeniem tygodnia, również frekwencyjnym, są organizowane przez Aleksandra Czajkowskiego-Ładysza niedzielne spotkania z gwiazdami operetki.
Oto i nasze rytuały. Każdego dnia inaczej. Zawsze obecni. Pewnie inaczej ubrani w czwartek, gdy zapraszam na klasyczną francuską gęgetę z Jurkiem Antoszkiewiczem o wyglądzie kowboja, czy w sobotę, gdy spotykamy się z panami w cyklistówkach, które szarmancko zdejmą byście wrzucili do nich parę groszy. Strojniejsi w któryś konkursowy poniedziałek, wtorek z Połomskim czy Łazuką, w piątek z Kryszakiem, w pełnej zaś gali w roziskrzone "turniurami i koafiurami" operetkowe niedziele, kiedy to, jak uczy doświadczenie, warto będzie zarezerwować sobie zaproszenie.
Te zaproszenia nieodpłatne wcale, niech będą potwierdzeniem statusu naszego miejsca. Miejsca dla inteligenta, który nie przepłaci, nie przeczeka, ani nie przebije. Dla tych, którzy zawsze ustąpią drugim. Chcę, jak pierwsi gospodarze tego miejsca, Kazimierz Poniatowski czy Braniccy, sprawić, by stało się Frascati miejscem dla tych, którzy potrafią przyjąć zaproszenie, odpowiedzieć na nie (R.S.V.P.), by nie ukształtowały się nam komitety kolejkowe, a sprawniejsi w łokciach nie opanowali widowni. Sprawiedliwość (społeczna) sprawiedliwością ... ale Prawo (wyboru) prawem.
Teatr ogródkowy wymyślony był na lato. Na Ogórki. Chciał być nawet komercyjny, byle niezależny od polityki. I tak niezależnie przekulał dwanaście lat oklaskiwany w prasie i pomijany w dotacjach. Najwięcej dał mu Jan Rutkiewicz, który go ustanowił, wiele pomogła Teresa Stankowa. Nie zaszkodziła lewica Marka Rasińskiego ani piskorczycy z zawsze przyjaznym Piotrem Foglerem. Ale widzę to dziś wyraźnie - nic bym nie zdziałał, gdyby jak kometa nie przetoczyli się przez nasze Miasto, ludzie Państwa, którzy pomknęli by tworzyć IV Rzeczpospolitą. Dziś szczególnie to muszę podkreślić, że każdy elegancki fotel, trejaż, lampa i altana - fakt, że udało nam się ocalić spłachetek zeszłorocznego budżetu i zapraszać do ogrodów przez 120 dni jest wyłączną zasługą zaufania, jakim mnie obdarzył przyjaciel pewny, że w moich rękach nie zmarnieją publiczne pieniądze - były wiceprezydent Warszawy i były już Szef kancelarii Prezydenta RP Andrzej Urbański.
Muszę to powiedzieć teraz. Jak Ty dwa lata temu w Dolinie Szwajcarskiej. Andrzeju: dziękuję! I zapewnić Ciebie i Państwa, że tego zaufania, przyjaźni i nadziei stojących u wrót IV Rzeczpospolitej nie zmarnuję.

Warszawie życzę, Polsce całej
Aby nie była taka smutna!
Wystarczy jednej sprawy małej:
Gdy będziesz Swego Strzegł Ogródka.


O wolność dla kurtyny! W Teatrze.

Nie śmiem marzyć - napisałem w informatorze, którego 5 tysięcy egzemplarzy miało nam starczyć od połowy sierpnia do końca września. Książeczek zabrakło już pierwszego września. Okazało się, że odwiedziło nas na Frascati od początku czerwca ponad 30 tysięcy osób. Tylko w sierpniu frekwencja znacznie przekroczyła 20 tysięcy widzów tzn. średnio przeszło 650 gości dziennie. Szczyt marzeń! W tej sprawie zagłosowaliście Państwo nogami. Ale nie tylko! Pojawili się sojusznicy. Po nieprzyjemnych, choć reklamotwórczych atakach otrzymałem dziesiątki słów poparcia, a także wręczono mi kopię listu skierowanego w sprawie naszej ogródkowej idei do Prezydenta Kaczyńskiego. Nie sposób nie podziękować pani Agnieszce Budzyń, która zaangażowała się w tę akcję, i jak wiem jest plenipotentką przeszło tysiąca sygnatariuszy tego adresu.
A jest się czym cieszyć! Teatr Ogródkowy - a ja twierdzę po prostu teatr - odnalazł swoją formę: otwartego miejsca spotkania widzów z tajemnicą aktorów skrytych za kurtyną i budką suflera. Bo naszym dziełem nie są trejaże, horyzonty i plafony, dla których szuka się treści. To duch Tespisa, który towarzyszył nam przez 14 lat tułaczki sprawia, że oto wreszcie na Frascati odnalazła się kulturalna Warszawa. Tu dowodzimy, że bez piwa, a nawet (niestety!) białego wina czy szampana, przy kawie, herbacie, cudownej pogodzie będzie można bawić się teatralnie, aż po koniec września. Aż po II Warszawską Paradę Teatrów, organizowaną z Biurem Teatru i Muzyki, która odbędzie się w sobotę dwudziestego czwartego września. Ustępując z placu przed wracającymi z urlopów Gwiazdami Teatrów Miejskich opowiemy co się zdarzyło w Ogródkach latem, pokażemy laureatów XIV KTO, przywitamy się z zimą, powtarzając za naszymi śpiewakami - Byle do Wiosny (...), bo gdy znów zakwitną białe bzy (...) na Frascati Osculati za teatry nie zaplati...


Cud na Frascati

Zaczęło się trzydzieści lat temu. W sierpniu 1975, dokładnie w tym dniu, w którym jak się wieczorem dowiedziałem spadł do Morza Indyjskiego samolot, z Konradem Swinarskim na pokładzie. Dwudziestoletni, głodny ale jeszcze bardziej wolności i swobody spragniony, dotarłem do Palermo, gdzie w nadmorskiej Marina di Palermo odkryłem cudowny park z Teatrem Ogródkowym. Tego dnia aktorzy Giorgio Strehlera wystawiali commedia dell arte "Sługę dwóch Panów" Goldoniego. Takiego ogrodu w życiu nie widziałem. Tryskające fontanny, podświetlane gazony, fotele dla notabli i galeria dla studenterii. Bilety! W warszawskiej filharmonii: na piątek bodaj ze dwadzieścia dolarów (ówczesna pensja Polaka!). Na sobotę połowę ceny.

Ale Polak potrafi. W walizce miałem elegancki garnitur letni (odrzuty z eksportu CORY szyte dla amerykańskiego domu towarowego Aleksander). Doubrawszy się jak panicz, obszedłem teatr od tyłu, od winnic, obudziłem w sobie trapera, wykonałem coś w rodzaju skoku o tyczce i z alejki zza żywopłotu jak skierka wskoczyłem w środek bajki. Ten ton, ten szyk, ten styl i szarm ja sobie wyobrażam. Boże ty mój! Lekkość, radość, atmosfera niewymuszona i elegancka razem. Do dziś mam to pod powiekami. Wtedy zrozumiałem, że teatr pod dachem jest ponurą dziewiętnastowieczną pomyłką, że żyje tylko na powietrzu, gdzie istniał do wieku osiemnastego i gdzie w dwudziestym cała Wielka Reforma Teatru na powrót go wyprowadziła. Trzeba było innych doświadczeń. Zobaczyć podwóreczko gdzieś w Madrycie, obejrzeć kopenhaskie Tivoli, by zrozumieć czego nam dziś potrzeba.

Teatr Ogródkowy to nie efemeryda, nie relikt przeszłości - to strumyk, który przez romantyczne zawirowania zinstytucjonalizowanej sztuki doniósł miejsce spotkania do trzeciego tysiąclecia.

Dziś pora uzmysłowić sobie czym różnią się superprodukcje wykonywane w studiach i oglądane na DVD od mistrzostwa ceremonii kulturalnego spotkania, które też swoistej wymaga oprawy.
Szukaliśmy miejsc. Oznaczaliśmy je w Warszawie: Lapidarium, Dziekanka, Dolina Szwajcarska i bodaj najwspanialsze Frascati. Zjednoczyliśmy się i nasz pochód się powiększa. Było nas na Konkursach Teatrów Ogródkowych po kilka tysięcy. W zeszłym roku Ogródki Warszawskie przez trzy miesiące zgromadziły 20 tysięcy. W tym? Nie śmiem marzyć. Przez czterdzieści dni, dzięki wspaniałej reklamie, którą zawdzięczam atakom Gazety Wyborczej (wolę z mądrym stracić niż z głupim zyskać), średnia frekwencja na spektaklach wzrosła czterokrotnie. Budżet też. To już zasługa władz miasta. Osobista! Co trzeba wyraźnie powiedzieć. Tylko dzięki zaufaniu jakim nas obdarzyli: Małgorzata Naimska, Andrzej Urbański i sam Prezydent Lech Kaczyński otrzymacie Państwo tę scenę, ten frapon, ten malowany horyzont, kulisy, te altany, te eleganckie fotele. Jaki program! Od Ewy Dałkowskiej, Jerzego Zelnika, Ewy Szykulskiej poprzez Tadeusza Drozdę, Jacka Fedorowicza, Jana Pietrzaka, Barbarę Dziekan po Joannę Szczepkowską na scenie i w jury w towarzystwie Jerzego Derfla i Macieja Nowaka. Te czwartkowe Taneczne Ogrody i sobotnie tańce z Jerzym Antoszkiewiczem, te wspólne śpiewania we wtorki, te środowe spotkania z reportażem i bardami, piątkowe kabarety, niedzielne imprezy familijne i koncerty operetkowe. No i oczywiście poziom tegorocznego XIV KTO we wszystkie poniedziałki i cały czas od 21 do 28 sierpnia.
To wielkiej ustrojowej zmianie, piętnastoleciu międzysojuszniczej wolności, otwarciu granic ekonomicznych i państwowych zawdzięczamy, że młody dwudziestoletni student nie musi już przełykać goryczy i patrzeć na zachodni świat jak na bajkę, że Ogródki Warszawskie zyskały oprawę piękniejszą niż w niejednym miejscu Europy, że publiczność jest nie mniej elegancka, atmosfera nie mniej kulturalna i swobodna. Żeśmy po prostu wrócili do Europy. To Cud. Cud na Frascati.


Na początku był Teatr

Czternaście lat teatralnej tułaczki. Z Lapidarium przez Gwiazdeczkę do Starej Dziekanki, stamtąd przez Mariensztat do Doliny Szwajcarskiej. Czy po sześciu latach oswajania tego miejsca, po przywróceniu go pamięci, po zeszłorocznym nadzwyczajnym wzroście frekwencji, gdy stworzone na bazie Konkursu Teatrów Ogródkowych Ogródki Warszawskie odwiedziło przeszło 20  tys. osób - przenosząc się dziś w nowe miejsce mamy się poczuć odepchnięci lub pokonani?

Przenigdy! Oglądam się wstecz. Patrzę na letnią Scenę Lapidarium, nie moją  już wprawdzie, lecz pełną ciekawych inicjatyw, przyglądam się, jak tętni życiem Mariensztat, wspominając nasz udział w przekonaniu Zarządu Terenów Publicznych, by i w tym miejscu powstały ogródki kawiarniane. Zaglądam na letnie koncerty w Dziekance, cieszę się z faktu, że na dziedzińcu Zamkowym odbywają się letnie Muzyczne Ogrody. To fakt, Warszawa ożyła latem. Więcej atrakcji, więcej festiwali. Że to wszystko scentralizowane, że większość środków pochodzi z kasy miejskiej, że sponsorzy nieliczni, radni nieufni, że mnóstwo złej woli, zawiści, podejrzeń...Cóż - miało być inaczej. Konkurs Teatrów Ogródkowych był pomyślany dla klasy średniej w skomercjalizowanej kulturze. Budowaliśmy kapitalizm dla Polski - wyszedł nam unijny etatyzm. Można więc tylko się cieszyć, że kierująca dziś z Ratusza warszawską kulturą ekipa samorządowa zabezpieczyła znaczne środki na aktywizację oferty plenerowej i że w Warszawie zrozumiano, iż plener to nie tylko hałaśliwy festyn nad Wisłą z grilem i piwkiem dla setek tysięcy mieszkańców. W tym akurat mieście jest środowisko, target, jak to się dziś nazywa, kilkudziesięciu przynajmniej tysięcy osób, które nie będąc aktywnymi uczestnikami kultury elitarnej, mają jednak wyrafinowany gust i szczególnie latem potrzebują miejsc, gdzie w luźnej atmosferze taka impreza zostanie im oferowana.

Warszawa i kwartał ulic, przy którym umieszczono kierowany przeze mnie Dom Kultury Śródmieście, ma w tej dziedzinie ogromne, sięgające początków XIX wieku tradycje. Plenerowe spotkania odbywały się tradycyjnie w "Dolinie Szwajcarskiej" - między Aleją Róż a ulicą Chopina, w "Ogrodach Bruehla" - rozciągających się między Alejami Jerozolimskimi, Nowym Światem, ulicami Książęcą i Kruczkowskiego, na terenach obecnego Muzeum Narodowego i Muzeum Wojska Polskiego, a wreszcie w - jak byśmy go mieli nazywać? - W "Centralnym Parku Kultury" imienia generała Rydza-Śmigłego? Ten teren w czasach stalinowskich ubrano w monumentalne estakady -   rozciągające się między Rozbratem a Placem Trzech Krzyży, na tyłach budynku dawnej YMCA (siedziba ZHP i Teatru Buffo). Mieści się on u stóp Muzeum Ziemi, czyli dawnej loży Masońskiej. Jest jednak bogaty tradycjami "Ogrodów Na Górze" i założonych w latach trzydziestych  XIX wieku przez francuskiego restauratora Chovota  -   OGRODÓW FRASCATI.
Tak je będziemy nazywali - O Sculati!
Nasza tu przeprowadzka to nie odwrót lecz ATaK. Atak na nowe terytorium kultury, atak na przywrócenie sercu Warszawy zapomnianego miejsca, atak na podniesienie bezpieczeństwa i estetyki tego terenu. Było bowiem dość nieprawdopodobnym zdarzeniem, by kilkanaście metrów za oddzieloną obronnym murem uliczką Moszyńskiego, dzielącą budynek Sejmu RP od Senatu, rozciągały się, opadając ku Powiślu, tereny parkowe, na których samotny spacerowicz nie koniecznie mógł się czuć bezpieczny. Wszystkie tereny opuszczone stają się niebezpieczne. Postanowiliśmy więc jako Dom Kultury Śródmieście teren ten podbić, może i zaanektować. W końcu jeśli ktoś, nazwał go kiedyś  "Centralnym Parkiem Kultury" może warto zrealizować ten testament.
Tam, gdzie od 4 czerwca aż do końca września odbywać się będą imprezy, gdzie jak ufam, a  nawet już widzę, odnaleźli się warszawscy inteligenci, tam i władze miasta nie poskąpią starań, by było i bezpiecznie, i pięknie. Nie jest już i teraz brzydko. Sprowadziliśmy tu wszystko czego dorobiliśmy się zarówno w materialnym, jak i programowym sensie. Pod nasze płócienne dachy zapraszamy na teatralne poniedziałki z Konkursem Teatrów Ogródkowych. We wtorki będziemy wspólnie śpiewali, w czwartki tańczyli, środy będą bardziej intelektualne: to spotkania z radiowym reportażem o piątej, Konkurs Przybycie Bardów i poetyckie agony, a w piątki wystąpią kabarety, w sobotę zdarzy się  koncert, a w niedziele, zawsze o jedenastej, spotkania familijne dla dzieci, którym także i w powszednie przedpołudnia  służyć będzie nasza scena w okresie Lata w Mieście.
Będziemy tu także we wrześniu, w którym,  poza stałymi cyklami, zrealizujemy "Dzień Dobrej Wiadomości" (8-ego) i imprezy w ramach festiwalu "Na skrzyżowaniu kultur". A wszystko zakończymy, jak przed rokiem, organizowaną wraz z Biurem Teatrów - Paradą Teatralną.

Bo przecież na początku był teatr.

Czerwiec 2005


Co po psie w Teatrze?

Ponad pięćset osób oklaskiwało w Dolinie Szwajcarskiej przedstawienia "Roxi Bar" z Gdyńskiego Teatru. W połowie spektaklu coś zaskuczało z cicha. Obejrzawszy się odkryłem, że siedząca koło mnie pani trzyma na kolanach malutkiego jamnika. "Przepraszam, on taki sentymentalny" wyszeptała elegancka dama, pogłaskaliśmy pieska i ten wnet się uspokoił. Mieszka tu w okolicy. "Odkąd powstał ten teatrzyk przynajmniej nie boję się nocą chodzić z psem na spacery, no i idąc na spektakl niekoniecznie trzeba pieska samego zostawiać" - powiada.
Iluż ludzi nie idzie do teatru czy do kina właśnie dlatego, że nie ma jak dojechać, obawia się o powrót czy z kim dziecko zostawić. Do Doliny Szwajcarskiej do teatru ogródkowego przychodzą rodzice z dziećmi, wielu (włącznie z  mieszkającym nieopodal dyrektorem) potrafi przyjechać rowerem. Mimo dżdżystej wiosny i niezbyt pogodnej pierwszej części lata od 15 maja do końca sierpnia odwiedziło nas tutaj blisko 15 tysięcy osób. To prawie drugie tyle co roczna frekwencja całego Domu Kultury, który naturalnie niczego ze swej edukacyjnej działalności realizowanej na Smolnej 9 i w klubach przy Marszałkowskiej, Hożej, Mokotowskiej, Wilczej i Andersa nie zaniechał.
Wygraliśmy bitwę. Już nikt Doliny Szwajcarskiej niepotrzebnie nie spieszcza, już niedługo nie będzie trzeba podawać jej adresu ( przy ul. Chopina) . Sam staje się adresem - jak niegdyś.
Mnie najbardziej cieszą pieski na widowni, rowery w boksach i najprawdziwsi inteligenci w krzesełkach. Bo jak zgodnie podkreślają jurorzy naszych festiwali i przybyli goście w Dolinie Szwajcarskiej zbiera się dziś najlepsza publiczność w Warszawie. Na występach teatralnych po pół tysiąca gości, dziesiątki dzieci wraz ze starszymi śpiewają karaoke, setki miłośników poezji przybywa we wtorki na spotkania z bardami organizowane przez Stanisława Klawe, trwa turniej tańców towarzyskich w czwartki, a w piątki przyciągają tłumy największe gwiazdy kabaretu ( we wrześniu Jan Pietrzak, Paweł Dłużewski, Olek Grotowski, Stanisław Zygmunt), które zaprasza Ryszard Makowski. Bywalcy Ogródka Jordanowskiego w Parku Ujazdowskim wiedzą już, że w sobotę i w niedzielę czeka na dzieci w Małej Szwajcarii kawiarenka i zabawa  w  Akademii Pana Foresta Janusza Leśniewskiego.
To wszystko pozwala nam przedłużyć imprezę nazwaną "Ogródki Warszawskie" przynajmniej do końca września:by oprócz codziennych koncertów pomóc 8 września w realizacji organizowanej przez "Salon 101" Małgorzaty Bocheńskiej wystawy pod hasłem "Dobra Wiadomość w Fotografii",by przez cały wrzesień służyć wszystkim warszawskim scenom teatralnym jako miejsce ich promocji, by w sobotę 25 września przy współpracy z Biurem Teatrów Urzędu Miasta uczynić Dolinę bazą wielkiej Dionizyjskej Parady Teatralnej, na którą zawczasu Państwa zapraszamy.
A potem? Pewnie pójdziemy za ciosem.
W końcu każdy, kto wspomni Dolinę Szwajcarską kojarzy ją przede wszystkim ze ślizgawką. Więc z pomocą burmistrza Jarosława Zielińskiego, prezydenta Andrzeja Urbańskiego, Dyrektor Małgorzaty Naimskiej i Skarbnika Warszawy pani Danuty Wawrzynkiewicz (bez których nadzwyczajnego wręcz zaangażowania w stworzenie budżetu dla Ogródków Warszawskich  nie nastąpiłby ten niezwykły architektoniczny i estetyczny postęp w urządzeniu Doliny) - postaramy się przywrócić Miastu jego Miejsce Magiczne.
Miejsce, które może nawet dziesięciokrotnie zwiększyć ilość osób uczestniczących w stołecznej kulturze, miejsce, które wpisane jest w genotyp miejski i które może stać się rozpoznawalną w Europie, specyficzna wizytówką Warszawy. Miejsce przyjazne, zwrócone do tej części warszawiaków i odwiedzających ją turystów, którzy nie mają czasu, a bywa, że i pieniędzy na korzystanie z bogatej oferty warszawskich instytucji kultury.Wreszcie miejsce dla okolicznych mieszkańców, którzy jak moja rozmówczyni z "Roxi Baru" chcą czuć się bezpiecznie i szukają razem niezobowiązującej, eleganckiej  i  kulturalnej rozrywki  dla siebie i  dla swych najwrażliwszych  przyjaciół.


Ogródki Warszawskie

Każde miasto żyje własną specyfiką, Paryż ma Montmartre,  Praga - most Karola, Kopenhaga - swoje Tivoli. Gdy przybywamy do miasta, gdy chcemy je poznać, nie chodzi nam przecież o arcydzieła pochowane w skarbcach, które podziwiać można na tysiąc sposobów, lecz  o styl,  niepowtarzalny charakter przestrzeni.

Ta warszawska przestrzeń została zniszczona, warszawiacy wyginęli, rozpierzchli się po Polsce i przybytkach emigracji, a do stolicy ściągnęliśmy my: przybysze z Krakowa i Kutna, Gdańska i Torunia, Suwałk i Kalisza. Cały naród budował stolicę i cały naród stworzył jej nowy charakter. Długo to trwało. W ciągu pół wieku odbudowano Starówkę, Łazienki, tworzono nowe przestrzenie takie jak chociażby Park Kultury na miejscach dawnego Frascati, powstały nowe parki jak choćby Pola Mokotowskie.
Piszący te słowa postawił sobie  przed kilkunastu laty za cel  odtworzenie specyficznej atmosfery stołecznych ogrodów. Niepowtarzalnej aury kulturalnych spotkań na wolnym powietrzu jakie odbywały się na Dynasach, w Ogrodach Bruhla, Frascati czy - w Dolinie Szwajcarskiej - miejscu, jak wykazują badania: magicznym i niepowtarzalnym. W całej bowiem Europie spotkać można romantyczne parki miejskie z oczkiem wodnym zwane Schweizertall, Vallé Suisse czy Swiss Valley - jednak żadna, tak jak warszawska, nie stała się miejscem letniego spotkania.
I te właśnie spotkania, te letnie kulturalne ogródki, te inteligenckie gęgęty stanowią w moim przekonaniu o niepowtarzalności warszawskiej kultury.
Konkurs Teatrów Ogródkowych od 13 lat przyciąga widzów w różne otwarte przestrzenie od staromiejskiego Lapidarium, poprzez dziedziniec Starej Dziekanki, aż po Dolinę Szwajcarską. Do niedawna trwał dwa miesiące. Jednak odkąd władze Stolicy zdecydowały się powierzyć mi kierowanie Śródmiejskim Domem na Smolnej, pojawiła się szansa wykorzystania jego potencjału i kreowania miejsca, które przez całe lato, a wkrótce także i zimą, będzie miejscem spotkań mieszkańców, gości, turystów, osób które nigdy nie trafiłyby do dzielnicowego domu kultury, a które zainteresowane będą konkursami, paradami, zabawami, wystawami i festiwalami w urokliwym plenerze.
Tak zatem rodzi się letni festiwal nazwany OGRÓDKI  WARSZAWSKIE. W tym roku dzięki pomocy Prezydenta Stolicy, Biura Kultury Urzędu Miasta i zrozumieniu Burmistrza Dzielnicy Śródmieście udało nam się odtworzyć tradycyjny, pamiętający lata 50 i 60 Kiermasz Książki.
Dolina Szwajcarska staje się miejscem spotkania dzieci i osób starszych, miłośników książek i teatru. Tańczymy w niej wspólnie i śpiewamy. Zwolna poprawia się jej zabudowa, choć jeszcze daleko jej do przedwojennego stylu. Jest jednak pewne, że się udało. Już nie tylko Konkurs Teatrów Ogródkowych o nagrodę Burmistrza Dzielnicy przyciąga widzów w poniedziałki. Wtorki nazwaliśmy "śpiewającymi", ich gospodynią w tym roku jest Margita Ślizowska, po jej koncertach piosenek Osieckiej, Młynarskiego, Kaczmarskiego posłużymy się techniką karaoke (tekstu rytmicznie wyświetlanego w rytm emitowanej z komputera melodii na dużym ekranie) by wspólnie uczyć się i śpiewać ulubione przeboje. W środy nadal śpiewamy, tym razem pod przewodem Stanisława Klawe autora programu Przybycie Bardów, w którym o mój laur (profesjonalnie zrealizowana w naszym studiu nagrań autorska płyta CD) walczyć będą następcy Stachury i Kaczmarskiego, ich zaś występy poprzedzają koncerty tak znanych gwiazd piosenki oryginalnej jak Jacek Kleiff czy Ryszard Makowski. Czwartki natomiast to taniec. I znowu mniej niż o występ chodzi w nich o wspólną zabawę na wolnym powietrzu. Taką właśnie inteligencką guinguettes, jak nazywają Francuzi zabawę taneczną na pikniku przy wtórze harmonii czy gitary. W Domu Kultury młodzież świetnie tańczy, więc po występach prawdziwych gwiazd skupionych przez Izę Borkowską w Kabarecie Panny I (Inaczej zwanym '41) Andrzej Ciećwierz zaprasza do wspólnej nauki tańca proponując to rumbę, to czaczę to znów poczciwego walczyka. W piątki w tym roku proponujemy państwu koncerty muzyczne i popisy mimów, a w soboty i w niedziele ( przedpołudniami)spektakle dla dzieci. Nawiązując do tradycji cykl ten nazywamy Małą Szwajcarią.
Ale nie o same występy tu chodzi lecz o styl, styl naszego spotkania, naszej wspólnej zabawy. Niektórzy żartują, że gdy Rosjanin i Francuz jadąc się odwiedzić przez pomyłkę wysiądą w Warszawie, każdy może pomyśleć, że już dotarł do celu.
Dolina Szwajcarska chce pomóc w określeniu kulturalnej warszawskiej specyfiki. Być otwarta dla gości. Chce się stać miejscem spotkania artystów z Polski i ze wschodniej Europy z turystami przybywającymi z zachodu.

Czerwiec 2004


Unia Ogródkowa

Kiedy Konkurs Teatrów Ogródkowych ruszał w 92 roku interesowała się nami i kreowała zdarzenie niezależna telewizja. To był czas pirackiej Nowej Telewizji Warszawa gdzie realizowaliśmy ogólnopolskie transmisje programów teatralnych.
Konkurs pomyślany był od samego początku jako impreza popularna. Jako miejsce spotkania nowej inteligencji, klasy średniej z autorytetami środowiskowymi.

Był też konkurs pomyślany jako impreza tania. W czasie, gdy jako dziennikarz Polonii 1 i radny, przewodniczący Komisji Kultury Dzielnicy Warszawa-Śródmieście tworzyłem tę imprezę wykorzystując naturalnie zaplecze włoskiej telewizji, sejmiku samorządowego, którego byłem wiceprzewodniczącym i korzystając z pomocy trzech ( słownie: trzech) osób zatrudnionych w Wdziale Kultury, Oświaty i Sportu Dzielnicy Śródmiejskiej Warszawy impreza powstawała praktycznie za darmo. Z jedne 70 mln ( dziś 7 tysięcy złotych), które w 1992 roku stanowiły pierwszą - gigantyczną, zdawało się - nagrodę. Aktorzy nie otrzymywali honorariów, Kontentując się wpływami z biletów. Byliśmy pierwsi, co przerwali letni kulturalny marazm Warszawy. Pisano i nadal pisze się o Konkursie wiele w samych superlatywach.
Festiwal funkcjonuje w Kalendarzach, w przewodnikach turystycznych Wiedzy i Życia. O prasie specjalistycznej, niezawodnej Gazecie Wyborczej, która nas zawsze wybiera - nie zapominając.

W miarę kompletne archiwum dokumentacji prasowej dziesięciu lat KTO to około dwu tysięcy wycinków, tworzących 600 stronicową książkę!

Nie opuszczały nas marzenia. Vox populi zdecydował, iż Jacek Kiliński nie będzie w Lapidarium prowadził kawiarni, więc dziś, gdy Urzędy miejsce to pięknie odrestaurowały w przerwie między spektaklami publiczność opuszcza kawiarniany ogródek, by gdzieś na staromiejskim rynku napić się kawy...

Uzyskaliśmy za to warunki zabudowy Doliny Szwajcarskiej. Stanowią one, że winien tam zostać postawiony letni teatr, odtworzona kameralna ślizgawka i powstanie gastronomiczne, podziemne zaplecze gospodarcze funkcjonujące w systemie całorocznym.

W zeszłym roku uzyskaliśmy z miasta dotację na 16 imprez, a zorganizowaliśmy w Dolinie Szwajcarskiej w ciągu 52 dni 73 spektakle, które ucieszyły Warszawską publiczność kosztem pracy: Stanisława Górki i grupy "Pod Górkę", Jacka Pacochy oraz jego Teatru Atlantis, Krakowskiego Teatru Tradycyjnego Państwa Hankiewiczów, Chorzowskiego Teatru Własnego Państwa Stanisławiaków, którzy wszyscy godzili się występować w Dolinie jak już nikt tego nie robi - za przysłowiową kasę.

Wiele wskazuje na to, że Konkurs Teatrów Ogródkowych marzący o połączeniu Dolin Szwajcarskich Europy, walczący o przekształceniu się w racjonalną instytucję jest nie z tej epoki. Konkurs najwyraźniej nie rozumie, że siedemdziesięciu ludzi zatrudnionych w domu kultury może nie robić nic lub prawie nic i stanowi masę organizacyjną, której nie sposób rozwiązać. Lecz struktura 3-5 osobowa, całkowicie wystarczająca do realizacji celów powstać nie może - dowodziłaby bowiem strukturom większym, że są nieefektywne i przeinwestowane.

Czy to znaczy, że etatystyczna mentalność wyparła konkurencyjną?

Można by tak sądzić, gdyby nie iskra nadziei. Iskierkę tę dała mi zeszłoroczna rozmowa z pewną panią, która była w Dolinie Szwajcarskiej bardzo oburzona, że ośmielamy się brać pieniądze za spektakle skoro gdzie indziej nic się nie płaci..

- Zgadza się, powiadam - lecz my z "Grupą Pod Górkę" ( która akurat tego dnia prezentowała Ten Drogi Lwów) jesteśmy prywatni i w bardzo małym zakresie dotowani - dalej tłumaczę. Trudno to było to naszej klientce zrozumieć aż wyciągnęła argument, z którym przyznam - i mnie trudno było sobie poradzić.

Towarzystwo Teatralne Pod Górkę nie występowała w zeszłym roku w Dolinie Szwajcarskiej w konkursie, aktorzy nie liczyli więc nawet na nagrodą a jedynie na honoraria z biletów. By jako tako wyjść na swoje skalkulowali bilety na 15 zł. Jednak pełen humoru i przedsiębiorczości Staszek Górka, jako biznesmen zawołany, gdy już godzina 7 wieczorem przeszła a miejsca pod namiotami nie były do końca zapełnione - na trawie zaś, otaczającej scenę zgromadziła się grupa starszych osób czy studentów, których ewidentnie nie było stać na bilety, wyruszał z laseczką proponując tym osobom bilety wejściowe bodaj po 5 czy 7 złotych.
Lepszy wszak rydz niż nic, a wróble w garści!

No więc jak to jest - indagowała mnie poirytowana dama - nie dość, że każecie sobie płacić to jeszcze nie wiadomo ile!? Moi znajomi obejrzeli spektakl trzy dni temu za 7 złotych a ja mam teraz zapłacić 15?!

Tu już istotnie nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Poczułem się jak złodziej, spekulant, gomułkowska baba z mięsem nie zakontraktowanym - gdy mnie nagle olśniło.
PROMOCJA!
Wykrzyknąłem. Rozumie Pani - Pan Górka zrobił wczoraj promocję! Jak piwo: taki Heineeken normalnie wart 8 złotych, ostatnio kupiłem za 3,60 bo była promocja. Spektakl Towarzystwa Teatralnego pod Górkę normalnie wart kilkanaście złotych czasem w ramach promocji obejrzeć można taniej. Ale promocje nie są przecież wiecznotrwałe.

Zwyciężyłem. Kobieta zrozumiała. Mentalność supermarketu pokonała tęsknotę za tym by każdemu darmo, po równo, może i według potrzeb!

Supermarket mnie uratował. HIT! Carrefour! Europy Skrzyżowanie!

Szczerze mówiąc jeszcze tylko na ten supermarket liczę. Na supermarket, który w amerykańskim wydaniu jest i miejscem zakupów i dancingiem, kabaretem, teatrem - prawie niedzielnym kościołem. Supermarket, przy którym powstają już małe sztuczne ślizgawki, a w dniu Dziecka, Matki, Taty czy na Gwiazdkę odbywają coraz lepsze spektakle. Do szefa marketingu tych supermarketów się zwracam. Szefa Marketingu szukam, który zrozumie, że w dobie globalizacji i Myszki Miki, pomysł Doliny Szwajcarskiej trafia w najgłębszą potrzebę kulturalnych Europejczyków. Do szefa marketingu to piszę, który wie, że na imprezie takiej jak nasza można znakomicie zarobić. Jednak nie sprawi już tego Miejski Samorząd ani nie poradzi też temu jeden siwiejący pasjonat.
Do szefa Marketingu to piszę z cieniem nadziei, że nas dostrzeże. Ten tłum. Ten ruch.  Że nie nazwie -niszową- imprezy, która w ciągu lata przyciąga dobre kilkanaście tysięcy widzów, a tylko tyle dlatego, że nie ma komu zainwestować w projekt letniego teatru w Dolinie, kiermaszu książek, parady kwiatów, imprez dla dzieci . Że nas wesprze w ekonomicznym i kulturalnym trudzie. Nas - twórców kultury niezależnej i samorządnej. Wspieranej dotąd przez samorządy i tylko przez nie. Nas ludzi wierzących w konkurencję i prawo wyboru. Nas, którzy odrzucamy etatyzm i koncesje.

Piszę to i robię po raz kolejny ów festiwal z nadzieją, że piosenki które tu śpiewamy i oglądane spektakle, wspólnota, która tu się tworzy wywiedzie nas z odrastającego barbarzyńskiego lasu, gdzie rządzi głód i prawo silniejszego - przybliżając ku europejskim kulturalnym ogrodom.

Andrzej Tadeusz Kijowski


Teatr to Miejsce Spotkania

Małżonkowie wiedzą, że to trudna rocznica. Okrągła, jeszcze młoda, a już zębem czasu kąsana.

Po siedmiu latach należy wszystko zmienić, po dziesięciu ocenić czy się to na coś zdało.

Po siemiu latach powiedzieliśmy sobie - Dolina Szwajcarska! Powiedzieliśmy Letni Festiwal Ludów Europy na wolnym powietrzu w Warszawie.

Ogłosiliśmy również ideę teatru będącego miejscem spotkania. Powiedzieliśmy, że sztukę robią dziś twórcy filmowi, telewizyjni, pewnie internetowi - tam są pieniądze, tam są współczesne tworzywa i tam liczna publiczność. Ale ta publiczność medialna, wirtualny czytelnik książek z e-booka, filmu z DVD, potrzebuje czasem wyjść na świeże powietrze, zdjąć słuchawki, oderwać się od monitora, znaleźć się wśród podobnych sobie.

Zatem: "Nie gódźmy się na ekskluzywne widowiska przeznaczone dla garstki ludzi, którzy zamykają się smutnie w ciemnej spelunce i trwają zamknięci i nieruchomi w ciszy i bezczynności [...] Nie ludy szczęśliwe, nie dla was takie zabawy! Na pełnym powietrzu, pod gołym niebem powinniście się gromadzić i rozkoszować poczuciem własnego szczęścia." Tak pisał J.J.Rousseau dwieście lat temu, gdy sztuka z kościołów, dworów i placów zamierzała się wymknąć ku dziewiętnastowiecznym Posłannictwom.

Oczywiście nigdy się to w pełni nie udało. Właśnie Dolina Szwajcarska była jednym z przykładów trwania idei antycznego festiwalu, średnowiecznego miraclu, renesansowego karnawału. Właśnie europejskie schweizertale, gdzie grano i śpiewano - niosły jedność sportu i gry ( sport und spiel). I tak jak niegdyś między grecką Świątynią i Stadyonem, sytuowały teatr między ślizgawką, czy kortem tenisowym a estradą.

Nic dodać!
Tylko tworzyć to miejsce spotkania, dzięki któremu poznaliście się Państwo. Wy którzy wolicie Dolinę Szwajcarską i jej spektakle od eklektycznych występów w teatralnej sali. Wy, którym lepiej smakuje dionizyjskie wytrawne wino od piwa z pikniku.

Poznaliśmy się też my, którzy chcemy by Warszawa ożyła latem. Nic bym nie zrobił, gdyby nie Samorząd, a w nim konkretni ludzie, którzy ponad podziały administracyjne i polityczne dbają o kulturę naszego Miasta.

Piotr Fogler i Piotr Królikiewicz pomagali mi jeszcze w Warszawskim Sejmiku - dziś robią to w Dzielnicy Śródmieście. Pomagali mi Jan Rutkiewicz i Marek Rasiński jako Dyrektorzy Środmieścia i Andrzej Hagmajer w Województwie dziś możemy liczyć na Miejskie Biuro Planowania i Starostowo Powiatowe. Nic bym nie zrobił bez radnych z Terasą Stankową na czele. Nie byłoby Doliny bez głosu Janusza Rosy i pióra Krzysztofa Gąsiorowskiego, a niejednej imprezy bez wsparcia Sebastiana Lenarta ze Staromiejskiego Domu Kultury.
Ale od siedmiu już lat nie byłoby ani jednego plakatu, ani jednego folderu i w ogóle niczego co profesjonalizmem oprawy trąci, gdyby nie systematyczna, zwiększająca się z roku na rok pomoc Gminy Centrum. Gminy i Dyrektora Krzysztofa Marszałka, który wywalczył odbudowanie Lapidarium i dzięki, któremu moje marzenia o Warszawie jako letnim Avignonie czy Edynburgu centralnej Europy już w tym roku zaczynają stawać się ciałem.
To Gminie Centrum bowiem zawdzięczamy w tym roku znacznie niż dotąd poważniejsze środki. I fakt, iż Warszawski Festiwal Teatralny, Letnie Spotkania Teatralne, Festiwal Wisła Żywa ... czy jak tam Państwo nazwać zechciecie coraz bogatszy i coraz lepszymi imprezami otoczony - Jubileuszowy Konkurs Teatrow Ogródkowych - nie jest już tylko moim dziełem i moim jedynie marzeniem.
Lecz wspólnym dorobkiem wszystkich Wymienionych i Niewymienionych oraz żywym konkretem: artystycznych letnich weekendów w Lapidarium i codziennych w lipcu oraz w sierpniu występów teatralnych w An-TraKcie - kawiarni artystycznej Doliny Szwajcarskiej.

Andrzej Tadeusz Kijowski


Wolna, cicha i bogata...

Tego lata teatr ogródkowy odnalazł swoje organiczne miejsce w historycznej Dolinie Szwajcarskiej, której restaurację zaczynamy. Ogródek piwny zorganizowaliśmy wspólnie z Restauracją Szopa Wilanowska pani Beaty Lisickiej i Browarem Warszawskim "Królewskim" SA.

Ósmy Konkurs Teatrów Ogródkowych odbywa się nareszcie w wymarzonej scenerii Doliny Szwajcarskiej; miejscu tętniącym życiem (przez sto lat prawie), które w efekcie hitlerowskiej okupacji i późniejszej `socjalistycznej stagnacji, stało się martwym placem. Dzielnica ambasad, nomenklaturowych kwaterunków i partyjnych urzędów nie sprzyjała swobodnej zabawie: ślizgawce, teatrzykowi letniemu, paradzie kwiatów.

A przecież teren ten jest dla rozrywki wprost stworzony. Inny ma charakter od Bielan, Powsinka czy nawet współczesnej Agrykoli. Tu nie przychodzi się w kąpielówkach lecz w letnich kapeluszach, tu nie zrywa się kwiatów lecz wielbi się je w bukietach. Tu nadal obowiązują formy choć może mniej sztywne niż na balu czy w operze.

Kultura zwana niegdyś mieszczańską, a dziś zwracająca się do klasy średniej, zamarła przez półwiecze lat 1939 - 1989 . Nasze społeczeństwo podzieliło się na lud pracujący miast i wsi i tzw. inteligencję . Z jednej strony był festyn: święto Trybuny Ludu czy dymarki, z drugiej sztuka kreacji: Grotowski, Penderecki, Tomaszewski, Brzozowski, Gombrowicz. Przestrzeń między kulturą elitarną a popularną wypełniały jedynie mass-media.

Lata dziewięćdziesiąte stały się fenomenem tworzenia klasy środka - średniej klasy. Ludzi interesu, biznesu, samorządu. Ludzi wykształconych lecz zajętych. Wrażliwych, ale pozbawionych snobizmu. Ludzi z tych, o których w 1981 roku powiedział Jacek Fedorowicz, iż nie chcą by im ktokolwiek cokolwiek kształtował. Narzucał estetyczne kanony. Kazał tańcować w prysiudach lub milczkiem kontemplować niezrozumiałą sztukę.

Otóż dla tych wszystkich co szyk mają w sobie, dla których kulturalna forma jest kanonem, dla tych którzy nie tęsknią za sztuką lecz poszukują estetycznego miejsca dla spotkania - dla Państwa będziemy otwierać te Ogrody. Na razie letnie a wkrótce zimowe - ogrody Szwajcarskie. Bliskie kopenhaskiemu Tivoli, paryskim Tuileriom.

Spotykamy się już tutaj w Ogródkowych Teatrach - jak przed laty. Myślę, że warto tu odtworzyć ślizgawkę spokojniejszą od Torwaru, taką w której dźwięki muzyki i niewielki obszar eliminowałby sportowe szaleństwa umożliwiając jazdę małym dzieciom, starszym państwu i zakochanym...

Już dziś możemy się tu spotkać się z okazji parady kapeluszy, ale przyjdziemy także przewertować książki; może zimą uda się w karnawale stworzyć miejsce spotkania dla dzieci. A przede wszystkim dążyć będziemy do tego by Letnie i Zimowe Ogrody Szwajcarskiej Doliny nie narzucały się Państwu ani mieszkańcom okolicznych domów bulwarowym nagłośnieniem.

Dolina Szwajcarska - jak piękna Szwajcaria: ma być różnorodna, wolna, cicha i bogata. Ma być miejscem spotkania gdzie tematem są przybyli goście, a tłem - gospodarze.

Teatr mój widzę dość skromny
kulisy niech będą drewniane
widowni chcę za to ogromnej
z wrażenia - zamurowanej.


Andrzej Tadeusz Kijowski


Paradoks o Ogródkach

Teatr ogródkowy odrodził się w Warszawie przed siedmiu laty. Miał być żartem, efemerydą, przewrotnym komentarzem do odzyskanej wówczas politycznej i ekonomicznej swobody.
Miał być dodatkiem do kawiarni, gdzie sztuka wkracza znienacka, nieoczekiwana i rozkwita w niewymuszonej atmosferze.
Bo teatr ogródkowy to miejsce, gdzie suwerenem jest widz. Tutaj publiczność nie musi czekać na przerwę by napić się piwa.
Wiernością widowni trwamy. Publiczność wędruje za teatrem ogródkowym z miejsca w miejsce.
Uwagą mediów istniejemy. Gazety, radio i telewizja dysponują latem czasem dla lansowania mniej znanych przedsięwzięć.
Z mądrości Samorządu powstaliśmy. Warszawscy Radni Dzielnicy Śródmieście, Gminy Centrum, Miasta Stołecznego Warszawy, rozumiejąc ponadlokalne zobowiązania Stolicy Kraju łożą środki, na imprezę, która przerosła już znacznie Dzienicowe Podwórko.
Cierpliwość znakomitego Jury nadała rangę Imprezie, a upór dyrektora czy Antreprenera sprawił, że - Teatr Ogródkowy doczekał się 3 sierpnia 1998 roku setnego przedstawienia.
Ogródek rozrasta się i pleni. Zakwita wydarzeniami. Znakomite zespoły, zgłaszają już nie tylko z całej Polski ale z Ukrainy i z Czech, z Niemiec, Litwy, Finlandii.
Ogródek chce i może stać się letnim międzynarodowym Warszawskim Festiwalem. Festiwalem Kultury Tutaj Obecnej. Tutaj, w Śródmieściu Warszawy, w centrum jednoczącej się Europy, może się spotkać i porozumieć Północ z Południem, Wschód z Zachodem.
Marzy mi się choćby kawałek dachu, poletko przestrzeni, choćby cień nadziei, że budżet przyszłorocznego konkursu określony zostanie w styczniu a nie dopiero w maju.
Marzy mi się, że ósme KTO rozgrywać zdoła się w scenerii historycznej kameralnej Doliny Szwajcarskiej, przypomni czym było Frascatti, wskrzesi Lapidarium i Dziekankę, będzie nadal gościć na malowniczym Mariensztacie...
Mamy sympatię widzów, łaskawość samorządów, uwagę mediów. Mamy wszystko. Brak nam tylko stałego miejsca, większych pieniędzy, niezbędnego personelu. Marzy nam się na przełomie tysiącleci letni warszawski "Avignon" czy "Edynburg" na Środkowoeuropejską skalę. Czy to mrzonki? Czy paradoks?
A ogródkowy paradoks jest w tym, że teatr na świeżym powietrzu idzie z Forum a nie z Pałacu, z przykościelnego placu, z drewnianej szekspirowskiej budy, z rybałtowskiego igrania.
Dyrektor, czy Antreprener Teatru Ogródkowego o tym wie i przyjmuje swoją rolę. Odkrywca talentu Modrzejewskiej, twórca letnich sukcesów Adolfiny - "okrutny" impresario Gustaw Zimajer jest mu bliższy od sztuki spod znaku Teatrów Rządowych, którą sponsoruje "subtelny" namiestnik: Sergiusz Muchanow...

Andrzej Tadeusz Kijowski


Ogórkowe ogródki

KTO...

Skończyliśmy pięć lat. Za nami wstępna nauka życia w sztuce w normalnych czasach. Za nami stawianie zamków z piasku ale także pierwsze lekcje kapitalistycznej fizyki. Za nami Lapidarium. Przygody z mafią na Starówce. Płócienny dach Dziekanki. A przed nami...?

Rekonstrukcja Warszawy! Już nie budynków. Nie Starówki, która wzniesiona dekretem rządowym następnie prosi o ciszę. Przed nami wskrzeszenie warszawskiego ducha. Zniszczono go, rozpędzono na cztery wiatry, zapomniano. Błąka się gdzieś w kronikach Prusa, wierszach Słonimskiego, czasem przemknie po Wolumenie w swojej najpopularniejszej postaci.

Jego tchnienie dało się czasem odczuć w naszych teatrach ogródkowych. Gdy hrabia Dzieduszycki czy grupa "Pod Górkę" wspominali kulturalny Lwów, gdy studenci prezentowali przedwojenne przeboje Petersburskiego, gdy Bronisław Wrocławski rozbawiał nas do łez swym teatralnym kunsztem, gdy na naszych oczach rodził się talent Edyty Olszówki. Wtedy można było przeczuć, że istnieje także inteligencka tradycja Warszawska. Wspomnieć, że były Dynasy, cyrk Staniewskich, Reduty, Kwesty na Krakowskim Przedmieściu, ślizgawki, koncerty i teatralne spektakle w Dolinie Szwajcarskiej...

W trakcie pięciu KTO towarzyszyła nam opieka niebios. Nie będę ukrywał, że w impresariacie teatralnym u świętego Piotra mamy pewne wpływy, dzięki którym - bywało, rozganiano chmury na pięć minut przed spektaklem. Jednak protekcja nieba dobra jest tylko wtedy, gdy towarzyszy jej sympatia widzów.

Na brak przyjaźni nie możemy narzekać, skoro w tym roku chcieliście Państwo czekać półtorej godziny w ulewie obrywającej się chmury, skoro wspaniałe dziewczyny z Teatru Miejskiego w Gdyni ani na moment nie zwątpiły, że słońce musi zaświecić, gdy myśmy postanowili nie przerywać zabawy. Skoro tak bardzo chcieliśmy stał się teatr. Stał się tym razem jak i przed kilku laty, gdy jeszcze w Lapidarium Teatr Siemaszkowej z Rzeszowa wygrywał II Konkurs spektaklem "Nienawidzę", gdy chmury pierzchały przed spektaklem "Nic nie jest takim jakim się wydaje", Witkacego z warszawskiej szkoły teatralnej.

Pas d' place pour s'amuser.(Nie ma gdzie się rozerwać) - ocenił Warszawę wczesnego Gierka w największym skrócie swego argot Dominique, mój znajomy Paryżanin. To było przeszło 20 lat temu. Czy coś się od tego czasu zmieniło? Czy poza możliwością napicia się dużo lepszego piwa i większą nieco liczbą dyskotek Warszawa latem proponuje coś swoim mieszkańcom i przyjezdnym?

Czy jest w Warszawie miejsce, gdzie w sposób swobodny, bez artystycznego pseudo zadęcia rozerwać się mogą ludzie kulturalni.

Popatrzcie państwo jak jeszcze przed wojną wyglądała Dolina Szwajcarska z lodowiskiem zimą i wrotkarnią latem, z salą balową i koncertową, z teatralnymi scenkami. Niech na to popatrzą rodzice którym tak trudno zaproponować swym dzieciom sensowną rozrywkę.

Tych, których zmysł naśladowczy nie wyczerpuje się podczas oglądania szympansa w praskim zoo, litość nie uruchamia się jedynie na widok katowanego w cyrku słonia, a po to by doznać trwogi nie muszą koniecznie skorzystać z usług rollercoaster, tych wszystkich zapraszam do restauracji Doliny Szwajcarskiej. Stowarzyszenia, którego celem ma być przywołanie tradycyjnych warszawskich zachowań kulturalnych, urządzanie zimą ślizgawki, rautów, gdzie zabawić się będzie można na karnawałowych redutach, gdzie urządzimy kwestę, a latem pokażemy, że Warszawa nie jest gorsza od Avignonu ani Edynburga. Położone na przecięciu traktów z Kopenhagi do Odessy i z Petersburga do Rzymu nasze miasto może stać się pożądanym miejscem letniego spotkania nie tylko mimo braku miejsc kulturalnej rozrywki lecz właśnie dlatego, że tu (jak może w żadnym innym miejscu Europy Centralnej) mamy szanse stworzyć nowoczesną formułę kultury czasu mediów.

A więc kto? Kto zbuduje dach dla KTO? Kto odbuduje Dolinę Szwajcarską?
My!- Warszawiacy z urodzenia i z wyboru, którzy przybyliśmy tu na zgliszcza

z różnych stron z różnych dróg
i na nogach i bez nóg


(jak recytowano w ogródkowych teatrach przed laty)

My, w przeważającej większości warszawiacy w drugim pokoleniu, potomkowie przybyszów z Krakowa i z Poznania, z Płocka i z Sieradza, następcy gości ze Lwowa i z Kalisza: niezapomnianego Trapszo, Zimajerki i Rapackiego, którzy jesienią 1899 roku przenieśli teatrzyki ogródkowe właśnie do Doliny Szwajcarskiej - tworząc tam pierwszy warszawski teatr prywatny. My mamy szansę odnowić warszawskiego ducha.

My artyści, my publiczność, my dziennikarze, my samorząd. My sami, od pięciu lat uporczywie budujący nasz ciągle bezdomny a przecież chyba żywy teatr.

Andrzej Tadeusz Kijowski

Cztery konkursy i trzecia teatralna przestrzeń. Po Café Lapidarium, była kawiarenka Gwiazdeczka, teraz trafiliśmy do Starej Dziekanki. Łączy te miejsca otwarte powietrze i ograniczenie przestrzeni oraz fakt, że publiczność nie przychodzi tu do teatru po to by "zachłystywać się sztuką". Ludzie przychodzą do tych miejsc by się spotkać, pogadać napić kawy lub wina. Ludzie już są, a teatr przybywa potem. I próbuje zagrać swoją rolę.

Nie frekwencja zatem budzi w teatrach ogródkowych lęk organizatorów i aktorów. Ona tak naprawdę zależy od pogody. Od aktorów jednak zależy skupienie uwagi publiczności na scenie. I to jest właśnie zasadniczy przedmiot oceny jury. Świetnych zawodowców, którzy swoim prestiżem sprawiają, że nikt w naszym ogródku nie mówi, iż nie godzi się "grać do kotleta". A jury to: szef najpoważniejszego pisma teatralnego, "Dialogu" Jacek Sieradzki, wybitni reżyserzy i pedagodzy: Izabella Cywińska i Maciej Wojtyszko, świetny krytyk Paweł Konic oraz znakomity aktor Wojciech Malajkat.

Idea teatru ogródkowego odrodził się w czasach optymizmu, gdy wydawało się, że wszystko będzie po nowemu, wszystko inaczej, a gdy jednocześnie było już widać pierwsze syndromy kryzysu sztuki.

W Pierwszym Teatrzyku Ogródkowym w Lapidarium Jacka Kilińskiego nawiązywaliśmy świadomie do tradycji XIX wiecznej, kiedy to teatry Eldorado, Tivoli, Alhambra, Pod Lipką czy Pod Mostem etc. były niewątpliwą odpowiedzią na zmiany społeczne jakie dokonywały się w kraju po roku 1863. Taką samą odpowiedzią są nasze przedstawienia. Są one przede wszystkim propozycją pozytywną - dla tych, którzy chcą coś robić za takie pieniądze jakie są do zdobycia, wtedy, gdy to możliwe, takim nakładem środków jaki jest osiągalny.

Teatr ogródkowy istnieje dzięki hojności radnych Dzielnicy Śródmieście Gminy Warszawa Centrum. Dyrektor Dzielnicy, funduje nagrody: było 70 milionów, potem sto, wreszcie dziś 14 tysięcy nowych złotych. Sponsor zwraca koszta jednego środka transportu i opłaca jedną noc w tanim hotelu w Warszawie. Dla nas to mnóstwo, a przecież środki, dzięki którym organizujemy kilkanaście przedstawień, teatrowi państwowemu wystarczyłyby ledwie na jedną większą premierę.

Czy wróci jeszcze w Polsce taki hojnie dotowany teatr do jakiego przyzwyczailiśmy się w latach politycznej posuchy i teatralnych uniesień czasu PeeReLi? Czy jedyną receptą są podobne do naszej imprezy?

Konkurs Teatrów ogrókowych wymyślony jest na lato. Wtedy, gdy w czas kanikuły gwiazdy schodzą z piedestału by odpoczywać szansę mają ci, którzy są skłonni, bądź wręcz muszą zrezygnować z urlopu. A, że lato u nas coraz dłuższe i gorętsze, więc i sezon ogródkowo - ogórkowy wydłuża się do czterech prawie miesięcy.

Czy to dobrze? Czy po czwartym konkursie ma nadejść piąty, a po piątym jubileuszowy dwudziesty piąty po którym już pogrzebią w powązkowskim ogródku steranego kierownika artystycznego - oto jest pytanie?

Pytanie jest o to, co przez cztery lata podczas 50 przeszło przedstawień pokazała nam artystyczna Polska?

Pokazała nam z pewnością wolę istnienia. I chęć przezwyciężenia marazmu. Teatr ogródkowy jest z pewnością jakąś formą demonstracji, manifestu artystycznego pokolenia solidarności. Tych, którzy powiedzieli nowemu ustrojowi "tak". Tych, którzy zdobyli się na to by skrzyknąć się w czasie urlopu. Tych, którzy potworzyli artystyczne firmy i dziś po czterech latach zbierania doświadczeń kilku konkursowych weteranów pieczętuje się godnie regonami i nipami.

Teatr ogródkowy jest niewątpliwie poszukiwaniem przez sztukę teatralną nowej formuły instytucjonalnej. Przed dwoma laty, gdy nam najbardziej nie sprzyjała pogoda, obiecywałem zadaszenie. Dzięki panom z Polish Travel, któremu w czwartym roku działania Teatr Ogródkowy zawdzięcza darmowe locum, kawałek płóciennego dachu pojawił się nad naszymi głowami.

Czy w przyszłym roku będziemy budowali ściany? Czy okażemy się potrzebni. Sądząc ze stale zwiększającej się liczby zgłoszeń raczej tak, sądząc z coraz większego zrozumienia władz samorządowych z panią Teresą Stanek i Markiem Rasińskim z Dzielnicy Śródmieście na czele, raczej tak, sądząc z niesłabnącego zainteresowania mediów i coraz bardziej własnej publicznośći, raz jeszcze tak.

A więc "Zagrajmy to jeszcze raz"; zapraszam za rok na piąty Konkurs. Ogródki są po to, by zabrakło ogórków w Warszawie.

Andrzej Tadeusz Kijowski