|
[pagina]
Teatr tworzy grupa młodych ludzi, którzy nie mają aktorskiego wykształcenia,
bo - jak mówią - nie chciano ich w szkołach teatralnych. W 1997 r. uczestniczyli
razem w warsztatach aktorskich. Gdy się skończyły, postanowili przedłużyć zabawę
w teatr i coś wystawić. Sami wzięli się do reżyserii, pisania scenariuszy,
scenografii. I tak jest do dziś.
Dziś i jutro o godz. 19 w Dolinie Szwajcarskiej (u zbiegu Al. Ujazdowskich i
ul. Chopina) teatr Konsekwentny wystąpi w An Traktach X Konkursu Teatrów Ogródkowych ze spektaklem Zaliczenie. Lekcja.
Aneta Prymaka: Teatr Konsekwentnie Niekonsekwentni chce zrezygnować z
niekonsekwencji i stać się po prostu Konsekwentny. Niekonsekwencja już się wam
znudziła?
Agnieszka Czekierda z Teatru Konsekwentnego: Nazwa Teatr Konsekwentnie
Niekonsekwentni stała się zbyt uciążliwa. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy,
gdy ją wymyśliliśmy. Okazało się, że jest ona za długa. W gazecie wygląda
straszliwie. Ze względów technicznych, żeby to skrócić, w wiele miejsc wpisywano
nas jako teatr Konsekwentni. Długo nie mogliśmy się zdecydować: być konsekwentni
czy niekonsekwentni? Teraz się zdecydowaliśmy. Będziemy Teatrem Konsekwentnym.
Będzie to miało wpływ na Wasze teatralne oblicze?
- Nie. Na pewno nie poszukujemy, jak to się często mówi o młodych, pełnych
energii teatrach. Jesteśmy bardzo związani z teatrem tradycyjnym, gdzie słowo
zajmuje niezwykle ważną pozycję. Jak dotychczas szukamy raczej nowych rozwiązań
wizualnych. Wciąż unikamy też bycia aktorami meblowymi.
???
- To taki sposób grania, że cały sceniczny ruch i gesty są ustawione wokół
mebli, które wciąż się ogrywa. Jeśli na scenie stoją krzesło i stół, aktor
meblowy zasiądzie na krześle, a na stole postawi szklankę z sokiem. U nas jest
odwrotnie - jak już siadać, to raczej na stole, a na krześle postawić szklankę.
Staramy się brać wszystko pod włos. I ta nasza niekonsekwencja wobec teatru
tradycyjnego z pewnością pozostanie. Wciąż chcemy zaskakiwać widzów i wymykać
się zaszufladkowaniom. Żeby idący na przedstawienia widzowie nie wiedzieli,
czego się mogą spodziewać.
Przygotowujecie jakieś nowe spektakle, ale po staremu konsekwentnie
niekonsekwentne?
- Tak. W ramach eksperymentu na koniec ubiegłego sezonu przygotowaliśmy bajkę
dla dzieci Kacyk z czubkiem na głowie (na podst. Knypsa z czubkiem na głowie
Perroulta), ale jeszcze tego prawie nie graliśmy. Tak nam się to spodobało, że
zastanawiamy się nad zrobieniem po wakacjach także jej wersji dla dorosłych. Na
listopad przygotowujemy też nową premierę na podstawie opowiadania Jerzego
Janickiego.
Dziś i jutro pokażecie Zaliczenie. Lekcję, którą zagraliście już ponad
100 razy. Nie znudziła się Wam jeszcze?
- Dbamy, żeby nie. Podkładamy sobie wzajemnie małe świnki - coś zmieniamy
bez uprzedzenia, gasimy kolegom światło nie w tym momencie, jak było ustalone.
Na scenie wciąż musimy improwizować. To ciekawe i rozwijające. Czasem, gdy
zaczynamy szaleć, robi się chaos i widzowie nie do końca wiedzą, o co chodzi.
Ale to dobrze, bo tu właśnie o to chodzi, że o nic nie chodzi. Zaliczenie dla
nas jest to trochę zgryw, w którym daliśmy upust swej energii i do którego nie
chcemy dopisywać żadnej ideologii o głębokiej, ogólnoludzkiej wymowie. Ludzie
dopisują, ale mają do tego prawo. Usłyszeliśmy ostatnio, że jest to paszkwil na
polskie szkolnictwo, a scena, w której nauczyciel bije uczennicę po głowie, to
symbol bezmyślnego wbijania dzieciom do głowy niepotrzebnej wiedzy. Niektórzy
nie wytrzymują tego szaleństwa. Jedna dziewczyna wybiegła na początku. Jak
powtórzyła szatniarka, przed wyjściem rzuciła: Boże, oni wszyscy mają
schizofrenię.
[podpis pod fot./rys.]
© Archiwum GW, wersja 1998
Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl