|
[pagina]
Nie, na razie nic nie odwołujemy. Może ulewa przejdzie? Proszę przyjść,
wierzę, że będziemy grać - uspokaja Andrzej Tadeusz Kijowski, dyrektor X Konkursu Teatrów Ogródkowych. Jest 2 lipca, godz. 18. Po półgodzinie
deszcz słabnie. W Dolinie Szwajcarskiej zaczyna się montowanie daszków nad sceną
i widownią. Pojawiają się aktorzy Teatru Polskiego z Bielska-Białej, za chwilę
mają grać Parady Jana Potockiego. Okazuje się, że muszą trochę zmienić
choreografię - daszek przeszkadza w wykonaniu kilku akrobacji. W ogródkach wciąż
trzeba improwizować. A to nie ma warunków do zbudowania scenografii, a to na
pobliskim parkingu włączył się alarm. Odświeża się zakurzone schematy, spektakl
nabiera nowego życia.
Tegoroczny KTO był odważnym przedsięwzięciem. W poprzednich latach
przedstawienia pokazywano raz w tygodniu, w tym roku - codziennie. Przez dwa
miesiące odbywały się dzień w dzień w Dolinie Szwajcarskiej oraz w niedziele w
Lapidarium. W poniedziałki i w jedną z niedziel pokazywano przedstawienia
biorące udział w konkursie. W pozostałe dni w An-Traktach KTO poza konkursem
prezentowały się grupy znane z poprzednich lat. Grupa teatralna Pod Górkę
pokazywała swoje spektakle muzyczne, teatr Atlantis - Biblię w nieco skróconej
wersji. Był Teatr Własny z Chorzowa, Teatr Konsekwentny. Ze swoimi programami
wystąpiły też gwiazdy - Krystyna Janda, Emilian Kamiński.
O nagrody - Wielką, Małą i Średnią Ogródkową - oraz wyróżnienia ubiegało się
13 teatrów. Większość stanowiły grupy profesjonalne lub stworzone z aktorów
grających na co dzień w instytucjonalnych teatrach. Przyjechał też zespół
zagraniczny - rosyjski - z Iwanowa z przedstawieniem Pasje pod brzozami na
podstawie opowiadań Czechowa.
- To jest właśnie ten majstersztyk teatrów ogródkowych. Być może gdybyśmy
obejrzeli to samo w styczniu w zaciemnionej sali teatralnej, nie byłoby tak
uroczo - mówi Andrzej T. Kijowski. Ludzie siedzący na plastikowych krzesełkach
na zielonej trawie, popijający sok i posilający się kiełbaską z grilla reagują
na spektakle inaczej, niż gdyby siedzieli w sali teatralnej. Przerywają spektakl
oklaskami, śmieją się, komentują to, co dzieje się na scenie.
A publiczność przychodzi bardzo zróżnicowana - młodzież, ale sporo także
ludzi starszych. Zachodzą przypadkowi spacerowicze i zostają do końca. Sporo
ludzi ogląda przedstawienia, stojąc za ogrodzeniem ogródka. Też widać i nie
trzeba płacić za bilet.
Atmosfera sprzyja nawiązywaniu rozmów artystów z publicznością. Najlepiej
udało się to z pewnością Janowi Machulskiemu, który po zakończeniu
przedstawienia Niebezpieczne zabawy o trójkącie małżeńskim zasiadł z dwójką
aktorów na scenie i zaproponował dyskusję nad tragicznym zakończeniem.
Przygotowałam się już na kłopotliwą ciszę, która - jak myślałam - zapadnie po
zakończeniu jego mowy.
- Ten biznesmen nie powinien oskarżać żony o zdradę. Miała prawo się obrazić
- odezwała się 40-letnia kobieta.
- No tak, ale ona była zbyt naiwna, zapraszając młodego aktora na noc - dodał
ktoś inny. Zaczęła się rozmowa.
Większość twórców konkursowych postawiła w przedstawieniu na humor. I bywało
śmiesznie. Ale kilka teatrów pomyliło śmieszność z rubasznością. Ich
przedstawienia nie cieszyły. Przeciwnie. Gdy aktorzy wciąż podkreślali głupotę
swoich bohaterów, mrugając porozumiewawczo, robiło się smutno. Udzielił się im
styl znanych z komercyjnych telewizji sitcomów. A wydawałoby się, że teatr
ogródkowy nie musi się uciekać do takich chwytów. Nie musi walczyć o szerokiego
widza.
Na szczęście nie wszyscy wpadli w tę pułapkę. Świetnym przykładem, jak
uniknąć taniej śmieszności i bawić, nie tracąc subtelnego humoru, był występ
rosyjskiego teatru Ptak. Pokazał on parę młodych ludzi, którzy mają się ku
sobie. Są śmieszni, ale ludzko sympatyczni, przedstawieni bez uciekania się do
rubaszności i prymitywnej parodii. I oni zostają w naszej pamięci po wyjściu z
ogródka. Nie był to pusty śmiech.
Bo przecież - potwierdziły to niektóre występy - w ogródkach można poruszać
tematy ważne i poważne. Grupa Teatralna z Warszawy w spektaklu Flirt pokazała
historię dziewczyny i chłopaka, którzy szukają drogi do siebie. Jan Machulski z
teatrem Zwierciadło pokazał spektakl o wierności i odpowiedzialności za własne
słowo, teatr Międzymiastowa - niedostrzegane na co dzień piękno powszedniej
krzątaniny. I ogródkowa atmosfera nie była przeszkodą w zbudowaniu nastroju
skupienia i namysłu.
Wczoraj na kilka godzin przed finałem organizatorzy narzekali na upał.
- Przez te ogródki stałem się bywalcem kościoła św. Antoniego. Żeby wymodlić
pogodę. I święty zachował się bardzo przyzwoicie. Pogoda dopisywała przez cały
czas - mówił Andrzej T. Kijowski, nie przewidując burzy, która przeszła nad
miastem w czasie wczorajszych finałów konkursu.
Zadowolony z imprezy zaczyna już myśleć o przyszłorocznej, większej,
szumniejszej. - Ale nie ma co ściągać do nas odpadków z Awinionu czy Edynburga.
Lepiej, żeby to do nas przyjechała publiczność z Zachodu, a my pokażemy im coś
własnego oraz to, na czym oni się nie znają, a my - owszem - mówi Andrzej T.
Kijowski.
[podpis pod fot./rys.]
© Archiwum GW, wersja 1998
Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl